Menu:
1. Owsianka z wybuchowym akcentem.
2. Frytki, soczewica z patelni, brokuł, gotowana kiszona kapusta.
3. Zupa pomidorowa z makaronem i kromką chleba z masłem.
Został nam ostatni taki talerz – miska. Pamiętam je z dzieciństwa, nikt nigdy do niczego ich nie używał. Służyły nam kilka lat dzielnie, ale i te kaczki odlecą pewnie kiedyś w krainę zapomnienia. W każdym razie granat nie wybuchł, kwaśny był niesamowicie, ale wkomponował się idealnie. Ożywił też kolorystycznie talerze.
Zastanawiam się ostatnio często jak nas karmić w ten jesienny, mokry i zimny czas. Żeby było sycąco, wzmacniająco i ogrzewająco. Soczewica spełnia te kryteria. Doprawiłam ją prosto – podsmażona cebulka, odrobina curry, tymianek, troszkę suszonego imbiru, wędzona papryka, sól, pół świeżej papryki. Gdy cebulka jest gotowa, dosypuję soczewicę na patelnię, chwilę podgrzewam (kilka minut na sucho powoduje, że soczewica nie rozpada się i nie klei tak bardzo jak potrafi) i dopiero potem zalewam wodą. Gotuję ok. 10 minut, pod przykryciem.
Frytki też dobrze działają, szczególnie tak fajnie wypieczone jak dzisiaj. Nie wiem co sprawiło że były tak chrupiące. Obtoczone w oleju ziemniaki wstawiłam do gorącego piekarnika na 190 stopni, na ok. 35 minut. Potem zostawiłam je na 160 stopni na jakieś 8-10 minut. Mniam. A może to dlatego, że F obierał dziś ziemniaki?
Brokuł w spadku z wczoraj, podgrzał się w piekarniku z frytkami.
Na życzenie F i D ugotowałam kiszoną kapustę, z kminkiem, liściem laurowym i zielem angielskim. Kwaśna. Dobra.
W międzyczasie przygotowałam wywar jarzynowy pod zupę na kolację, rozsmażyłam pomidory z cebulą i czosnkiem, tak, że potem na kolację wystarczyło wszystko zmiksować (razem z jarzynami z wywaru), ugotować makaron (literkowy, całkiem spoko), i już.
Tak wyszło że upiekłam dziś rano chleb, i zapasował nam do zupy. Cieszę się, że mieliśmy w lodówce masło 🙂