Menu:
1. Owsianka – banan, jabłko, dżemik brzoskwiniowy.
2. Leczo.
3. Jajecznica.
Na śniadania mam dobry sposób. Może medialnie to nudne, ale praktyczne.
Dziś zaraz po śniadaniu przystąpiłam do przygotowania obiadu, jako że czekała nas wycieczka po maliny na sok, i potrzebowałam czegoś na wynos.
Zdaję sobie sprawę (wnioskuję z reakcji różnych osób), że moje rozumienie lecza, odbiega od tradycji. Na oleju podsmażam cebulę, dodaję pokrojoną paprykę, ziemniaki – tak, tak, u nas to ważny składnik, cukinię, pomidory. Bywa, jak dziś, że do leczo trafia resztka kalafiora, który odsiedział już długo w lodówce, czasem dorzucę fasolkę szparagową, zdarzała się też cieciorka czy kukurydza… 40 minut gotowania na małym ogniu (na 3-4 stopniu na płycie) i obiad robi się sam. Gorące leczo wpakowałam w słoiki, jeszcze miseczki, łyżki, i prowiant gotowy.
Cieplutkie danie świetnie sprawdziło się w parku w Nowym Wiśniczu, nawet kropiący deszcz nie był nam straszny. Nakarmieni, zwiedziliśmy zamek, ponoć drugi co do wielkości w regionie, zaraz po Wawelu.
Tu zobaczyliśmy książkę, w której po raz pierwszy pojawił się przepis na rosół:
W planach była jeszcze Lipnica Murowana, ale już lało, pojechaliśmy więc prosto po maliny do wsi obok. Powstanie z nich pyszniutki sok. A na przyszły sezon mam kontakt do Pani, która uprawia i sprzedaje eko porzeczki, agrest, pigwę, borówki, w naprawdę przystępnych cenach.
Część wycieczki odstawiłam prosto na treningi.
Z resztą załogi negocjowałam menu na kolację. Chciałam wiecie, dać im dokładkę leczo, ale odmówili.
Zjedliśmy więc jajecznicę, na cebulce i pomidorach.